Dzisiaj wychodziłam ze szpitala, było to dla mnie na rękę bo w końcu po tych paru tygodniach wracają do nas nasi zakochańce. Olka ma być chrzestną więc bardzo dobrze, że przyjeżdża. Ostatnio razem z Louis'em myśleliśmy nad imieniem dla naszego synka. Będziemy mieli w rodzinie małego Brad'a. Razem szybko doszliśmy do porozumienia i nie mieliśmy przy tym wyborze żadnych kłótni. Jednak czekało mnie a właściwie mojego noworodka jeszcze jedno badanie. Podeszłam do jego szpitalnego łóżeczka i .... to było nie możliwe! Nie było go tam! Zaledwie parę minut temu trzymałam go na rękach... Co się tu dzieje!? Szybko odpięłam ostatnią już kroplówkę i wybiegłam na korytarz a następnie zjechałam windą do pokoju pielęgniarek.
- Dzień dobry! Gdzie jest mój syn!? Nie ma go w łóżeczku! Nie ma go! - krzyczałam ze łzami w oczach na niewinną pielęgniarkę.
- Dzień dobry. Niech się pani uspokoi... Jak się nazywa? - spytała uspokojona.
- Brad Tomlinson - nie wiem czemu, ale przypisałam mu to imię.
- A tak! Niech pani pójdzie ze mną. - spokojnie wyszła zza biurka i zaprowadziła do tajemniczego pomieszczenia.
- Ale co tu się dzieje!? - zapytałam, spostrzegając Louisa oddającego już prawie ,,ilość butelki po tymarku'' krwi.
-Ależ spokojnie. Pani dziecko natychmiast potrzebowało dużej ilości krwi, a taką mógł mu zapewnić tylko ojciec. - wytłumaczyła, uśmiechając się na mnie.
- Wyjdziemy stąd dzisiaj!?
- Tak. Przeprowadziliśmy już badania niedługo dostarczymy krew do organizmu dziecka i za jakieś trzy godziny proszę zgłosić się po wypis.
-Ufff... dziękuję bardzo - powiedziałam a następnie mocno przytuliłam się Lou'iego, który właśnie wychodził z pokoju.
*Madzia*
,,Moja siostra dzisiaj wyjeżdża! Rozumiecie to?'' - dodałam wpis na facebook'u. Nie mogłam się z tym pogodzić czemu ona nie może zamieszkać za nami. Niech zabierze tu swoich przyjaciół. Na pewno byśmy się wszyscy pomieścili. Jestem tego pewna. O siódmej rano pobiegłam do pokoju Olki i zrzuciłam z nich kołdrę. Wyglądało to dość dziwnie, ale przecież nic nie chciałam zrobić. Często tak robiłam, kiedy jeszcze nie poznała Niall'a. Wryłam się między nich i nie chciałam ich puścić.
- Co ty robisz? - zapytała Ola.
- Nie puszczę was! Zostajecie ze mną! Na zawsze! - wykrzyczałam.
- Ej kochanie, ale ty niedługo do nas przyjeżdżasz. Nie wiem czy wiesz? - poinformował mnie Horan.
- Jak to!? - dopytałam.
- Niedługo z Olą się pobieramy... To już wiesz. No i zostaniesz u nas ile będziesz chciała.- wyszeptał mi do ucha.

Chwyciłam ją za rękę i zabrałam do mojego pokoju.
- Pomóż mi się ubrać! - powiedziałam.
Olka zaraz szybko wyciągnęła śliczną sukienkę o której istnieniu nawet nie wiedziałam. Pomogła spiąć mi włosy i WYGLĄDAŁAM BAJECZNIE! Kocham ją!
*Olka*
Za godzinę jedziemy na lotnisko a ja nadal nie byłam ubrana. Szybko założyłam krótki top, spodenki no i vansy. Zrobiłam makijaż i pobiegłam na dół, gdzie czekali na mnie już wszyscy łącznie z Niall'em.
Zjedliśmy szybkie śniadanie no przyszła kolej na pożegnania. Nasze bagaże były już spakowana a ja nadal pozostawałam wtulona w mamę. Nie chciałam ich opuszczać. Na serio ich wszystkich kochałam. Po dwudziestu minutach siedzieliśmy w aucie. Ostatnie otarcie łez, machnięcie ręką i ruszyliśmy. Za parę godzin planowaliśmy już wylądować w Londynie...
KOMENTARZ=SZACUNEK DLA AUTORA
Mam nadzieję, że jest w porządku. Pisane na szybko. W końcu chwyciła mnie wena. No to tyle. Miłego dnia i tygodnia. - Olka